W styczniu pojechałam z Tygrysem do bardzo znanego lekarza dermatologa- mieliśmy być pierwsi więc nie wzięłam "dziecięcych czasoumilaczy"
Na miejscu okazało sie, że owszem pierwsi jesteśmy... zapisani, ale w poczekalni jest już cała masa niezapisanych która czeka w sprawach pilnych, pilniejszych i mniej pilnych i że doktor zadecyduje kto pierwszy... oraz okazało się, że są też już wszyscy zapisani, bo przyjechali wcześniej żeby ci nie zapisani się nie wepchnęli...
I tak z pierwszych byliśmy ostatni, bo ostatni przyszliśmy :P
Nie było dziecięcego kącika więc przeczytaliśmy dwa razy książeczkę wziętą "na drogę", obejrzeliśmy wszystkie filmy w moim telefonie, i... trzeba było kombinować...
A w torebce pustka...zero zabawek...
Troszkę moją pieczątką popieczątkowaliśmy, porysowaliśmy na tym co znalazłam w torebce, labirynty porysowaliśmy, pograliśmy w kropki i... na samym dnie mojej torby znalazłam pudełko ze spinaczami biurowymi.
To był strzał w 10.
Tygrys przesiedział kolejną godzinę przypinając spinacze do karty choroby, troche nam się pogniotła, ale mam nadzieję, że była to ostatnia wizyta w tej poradni u Bardzo Sławnej Pani Doktor :)
A zdjęcia już z zabawy domowej z Szarańczem :)
Morał z zabawy jest taki: każda matka powinna mieć dużą torebkę :)
A to moje marzenie, z taka torbą nigdy nie miałabym problemu w co pobawić się z dzieckiem kiedy nie mam zabawek :D
foto: Zuzia Górska |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz